Babcie ze swej natury są stworzeniami łagodnymi, uśmiechniętymi, siejącymi wokół zdrowie, pomyślność, łagodność i inne pokojowe przymioty. Tak uczą wszystkie obrazki w bajkach dla dzieci i klechdy domowe. Jeśli dziecko ma trochę szczęścia i trafia do świata, który akurat robi sobie przerwę w wojowaniu, berbeć przez kilka lat żyje sobie we względnym raju. Babcia dla jednego jest jak śpiewający rajski anioł, dla innej - słodka jak jagody Edenu. Takie babcie przynosiły ze sobą na świat dobro i jasność, gdyż w boskim ogrodzie stały po stronie łagodności. Mnie się trafiły oczywiście te, które - nie wiem - czy się tam pogubiły jakoś, czy im się nudziło po jasnej stronie, w każdym razie wybrały ciemną stronę mocy. Ze śmietanką.
Pamiętam rozmowy o babciach. Ludzie wspominali kołysanki i spacery, czytanki wspólne i ciepło babcinych kolan. Moje, zamiast brać na kolana, pojawiały się gdzieś nad głową, jak wąż nad niezbyt intensywnie bystrą Ewą, a zamiast staropolskiego “luli luli luli” sączyły mi do ucha zawiesistą mantrę: “na, weź se łyczka - na, weź se łyczka - na, weź se łyczka - na, weź se łyczka - na, weź se łyczka - na, weź se łyczka -”. Stworzyciel nie oparłby się temu kuszeniu, a co dopiero mały berbeć. I tak przesiadywałem poranki u babci tej od kołoczyków, albo tej od kartoflanki, słuchałem młynków do kawy, dźwięku zalewania tego życiodajnego proszku, stukania porcelany o spodeczek albo wkładania szklanki do koszyczka. Siedzieliśmy sobie potem w trójkę - Babcia, ja i zaspany Ponbóg - popijając czarną bez cukru z paroma kroplami śmietanki i wymienialiśmy raporty o świecie. Oczywiście babcia wiedziała wszystko, Ponbóg robił notatki do przekazu dnia, a ja z dnia na dzień coraz bardziej popadałem w uzależnienie. “Na, weź se łyczka” budziło mnie potem, kiedy byłem już spóźniony do szkoły. “Na, weź se łyczka” rozgrzeszało z poniechań komunikacyjnych i zmiękczało poczucie czasu. “Na, weź se łyczka” brzmiało znad mojej głowy nawet, kiedy przede mną stała już własna filiżanka szklanka w koszyku. Wiadomo, od Babci smakuje lepiej. Obie dilerki dostarczały mi towar, kiedy tylko mogły. Cały mój świat był przesiąknięty smakiem i zapachem kawy. Dzień zaczynał się od mielenia i zaparzania. Do teraz nie wiem, jak można profanować kawę i parzyć ją niechlujnie. A przecie to trzeba mieć na łyżeczce kopkę, bez rozsypania donieść nad naczynie, wsypać, powtórzyć, trzymać dłoń na czajniku, wprawnie zalać kiedy tylko się zagotuje (“ino to musisz se tak jednym chlustem, bo ci się niedoparzy!”). A potem zatrzymać świat. I te parę minut czekania po zalaniu kawy, kiedy stworzenie się dopełnia i grunt z porcelanowego nieba opadnie na dół - to właśnie jest prawdziwa msza dziękczynna. Poza tymi nabożeństwami były kawy z trzema dolewkami przy stole na ogrodzie, gdzie schodził się cały dom. Na krzesłach i leżakach siadali ledwo żywi dorośli po pracy i obiedzie, wokół biegały bardzo żywe dzieci, a na ławce przysiadali w ogóle nie żywi starzikowie i starki, którym jakoś niespieszno było wracać w zaświaty. Przecie oni budowali i ten stół, i tę laubę obok, do której uciekało się przed deszczem z kawą i maszkietami w dłoniach. W końcu jednak rozpływali się z ostatnimi kłębkami dymu znad szklanek i powracali, kiedy budziło ich w bezkofeinowym niebie brzęczenie łyżeczek niesionych na tacy z kawą przez podwórko. A i my przyzwyczailiśmy się do tego, że w te popołudnia letnie i wieczory z każdym popijanym łykiem brązowiały im dusze na naszych oczach i przez chwilę znów byli nie do pominięcia. Potem były miliony kaw, a każda smakowała inaczej. Na weselach, stypach, w łóżkach, na drodze, przy biurku, w warsztacie, na seminariach, obozach, w szpitalach, na schodach, po powitaniach i po pożegnaniach. Ale żadna, wypita naprzeciw czyjejś opowieści, nie była zła. Ostatecznie, czy to chodzi o smak? Chodzi o to, by przy niej pogadać, choćby ze sobą samym. Wiem, wiem, nie zawsze da się jednak wszystko opowiedzieć, nie wszystkie słowa da się zrozumieć. Ale co to przeszkadza zaparzeniu kawy? Może w życiu chodzi o to, by próbować w końcu zrobić taką kawę, jakiej smak nosi się w sobie i powiedzieć komuś: “na, weź se łyczka”. Może od tego wszystko między ludźmi może się zacząć?
* * *
[Kiedy postawiłem kropkę po ostatnim akapicie, przyszła wiadomość o śmierci Wojciecha Młynarskiego. I zdania o rozmowach ludzi brzmią teraz jeszcze mocniej.] |
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. ArchiwumDA SIĘ LUBIĆ?
|