Była wczesna wiosna. Najstarszy z moich przyjaciół zabrał mnie do Lasek. Tam, gdzie s. Róża Czacka i ks. Władysław Korniłowicz zaczęli tworzyć Miejsce. Nie umiem inaczej tego nazwać. Dla jednych to dom, w którym się mieszka, uczy i modli. Dla innych to sposób, by pomóc. Ostatecznie, ośrodek dla ociemniałych od początku na tę pomoc liczył, ale też nie wyciągał ręki po litość. Ludzie Lasek sami starali się zapracowywać na chleb, ale - jak wiadomo - chlebem się budynku nie nakryje. Dla mnie jednak to przede wszystkim miejsce, w którym krzyżowały się drogi fascynujących mnie ludzi ludzi.
Same zresztą skrzyżowania były ciekawe. Po tych samych ścieżkach chodził tu Zawiejski, Wyszyński, Zieja. Stomma, Swieżawski, a na ostatnią przechadzkę wybrał się tu i Lechoń. Przed wojną część sióstr, które prowadziły ośrodek, pochodziła z ziemiaństwa, inne z zupełnie niezamożnych domów, sporo było też dziewczyn żydowskich, które przeszły swego czasu na chrześcijaństwo i wstąpiły do zgromadzenia. W przedwojennej Polsce to ostatnie, niestety, nie było bez znaczenia i nie mogło przyjaźnie nastawiać obrońców czystości rasy sarmackiej do pierwszego takiego miejsca, które chciało stawiać na usamodzielnianie się ludzi, którzy dotąd często byli skazywani na łaskę lub niełaskę rodzin i charytatywnych akcji. Po wojnie Laski stały się miejscem spotkań nieoczywistych. Tu ze światem religii spotykali się lewicowi opozycjoniści, a ze spotkań powstawały książki i relacje, które miały przetrwać przemiany polityczne. Do mnie Laski trafiły przez lektury Michnika, który sekretarzował właśnie Panu Antoniemu. O Słonimskim gdzieś kiedyś napiszę osobno, jeśli z niemocy nie wyrzucę teczki, którą kiedyś założyłem, żeby zbierać wszelkie informacje. Wybitny poeta nie musi być świetnym poetą. Ten liberał z przekonań do poezji podchodził zadziwiająco konserwatywnie. Poza poezją jednak był gotowy na bunt zawsze i wszędzie tam, gdzie ludzie odwracali się od rozumu, rozsądku, wartości demokratycznych itepe itede, czyli mówiąc najprościej - zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Z Panem Antonim nie mogłem się zaprzyjaźnić, bo był zbyt ważny. Niby nie żył, a jednak rozmawiałem z nim, czasami - dla zasady - kłóciłem się, widziałem jego kapelusz przemykający się nad dziesiątkami rozmów, w których przychodził mi z pomocą, kiedy brakowało argumentów. Kiedy przeczytałem, jak pisał o nim Marianowicz, stał mi się bliższy, choć nie było w tym żadnej poufałości nawet wtedy, gdy na krakowskim Kazimierzu rozmawiałem z autorem “Pchlego targu” o jego imienniku. Aż do tego dnia, kiedy K. wziął mnie ze sobą do Lasek, gdzie mieszkała jego ciocia. Nie wiem, jakie koligacje rodzinne ich łączyły, bo pewnie spokrewnieni i spowinowaceni byli ze sobą na kilkadziesiąt sposobów. Wiem, że kiedy witali się z nią, nie stałem z boku, ale na to popołudnie byłem po prostu swój. Jakiś miesiąc później byłem u niej sam. Chciałem porozmawiać, może nagrać rozmowę o Laskach, skoro o sobie niechętnie opowiadała do druku. Miała wtedy sto pięć lat i była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie chodziły po ziemi. Nie mogłem oderwać wzroku od oczu, które wtedy widziały już tylko rozlane plamy świateł i cieni. Rozmawialiśmy o Laskach, w których była niemal od początku i starała się zajmować administracją ośrodka. Ciągle strzepywała z kolan pytania, które mogłyby rozwinąć się w opowieści o niej samej. O tym, jakim człowiekiem trzeba być, by właściwie całe życie poświęcić jednej sprawie, nie kładąc na niej pieczątki ze swoim nazwiskiem przy każdej okazji. o tym, dlaczego była niezastąpiona. O tym, jak wyglądało jej życie w czasie wojny. Jak wyglądały jej świątki i piątki. Wyłapywałem, co mogłem z opowieści o ludziach Lasek i gościach. Od wejścia też wiedziałem, że przekroczyłem granicę słów, które znałem z książek. Gdzie bym nie rozmawiał o “starej gwardii”, tam słyszałem lub czytałem, jak tłumaczyli język przyjaźni do świata na konkretne, małe gesty. Nie wiem, ile razy usłyszałem od niej to, co tak dobrze zapamiętałem z opowieści gości Lasek: “Nie jesteś głodny?”. Wielkie prawdy moralne i księgi wielkich religii sprowadzała na moich oczach do gestu dłoni, która nie dawała więcej, niż mogła unieść, ale też nie ustawała w próbach noszenia dobrej troski o innych. Brzmi to jakoś zresztą niemal pompatycznie. Tam, w tym domku przyklejonym do leśnego kościoła, nie było nic poza normalnością i zwyczajnymi rozmiarami. Przez to właśnie nie spadłem z kanapy. Rozmowa zeszła na Słonimskiego, który przyjechał tu kiedyś ze swoją Janką i poruszony codziennym życiem ośrodka, poprosił o miejsce na leśnym cmentarzyku, którym opiekują się gospodarze Lasek. Ośrodek znalazł też miejsce w jego testamencie. Chciałem zapytać o te - pozornie - zaskakujące reakcje ludzi z całkiem innego świata poglądów i (nie)wiar. Zaczytany w Słonimskim chciałem usłyszeć z pierwszej ręki, jak wyglądały te spotkania laskowe. W głowie miałem wszystkie wiersze Pana Antoniego, włącznie z tym pięknym pożegnaniem Janki, którą położył tu niedługo przed swoją śmiercią. Pytałem, aż z lekkim uśmiechem, jakby przypomniała sobie spotkanie z kimś trochę nieznośnym, machnęła w moją stronę ręką i wiedziała: “A, chodził taki chłopek stary po lesie, w końcu siadł w tym rogu, gdzie ty teraz i zanudzał. Ja robotę miałam, a on gadał. I gadał. Mnie się nie chciało tak bardzo, jak jemu, ale przesiedziałam z nim tu trochę”. Śmiała się trochę, kiedy powiedziałem, że teraz jej zaprasowałem na kanapie tamto spotkanie, bo mnie grawitacja szerzej do podłoża przyciąga. Tak zaprzyjaźniłem się z Panem Antonim, a przy okazji z paroma innymi. Na ołtarze nigdy nikogo nie pchałem, ale bez tamtych rozmów byliby dla mnie tylko bohaterami książek. Pani Zula zmarła, zanim zaczęliśmy na dobre nagrywać rozmowy o ścieżkach w Laskach. Miała sto sześć lat, nie lubiła niektórych sióstr zakonnych z ośrodka, lubiła jeść obiady z gośćmi i na każde pytanie o nią opowiadała o innych. Nie znałem jej, bo co to jest, kilka rozmów. Ale poczułem zapach jej domu i pamiętam ślepnące oczy, które szukały gości, których nie chciała stracić ze słuchu. |
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. ArchiwumDA SIĘ LUBIĆ?
|