Wypłyń na szerokie wody - mówią. Łatwo powiedzieć, kiedy ma się szeroką wannę lub brodzik pod prysznicem. Groza rozgląda się za swoimi ofiarami dopiero ze zbiorników naturalnych, od kałuży poczynając. Pierwsza drzemała spokojnie w wiosennych promieniach słońca, zwinięta w niewielką plamkę na samym środku parkowej alejki. Znałem z lustra jednego głupka, który biegł w rozwianym płaszczu, bawiąc się z innymi nienachalnie inteligentnymi w nietoperze. Tamci jednak nietoperzyli z gracją, a ja podczas niskiego lotu wkręciłem stopę w ten spodeczek błota na alejce. Świat nagle spowolnił wszelki ruch, uniosłem się w poziomie, a kiedy wyrównałem dość znaczne różnice ciężaru ciała, udałem się na spotkanie z przejawami wiosny. Pensjonarki, rusałki oraz polscy romantycy w tym samym celu miękko pląsali po kwieciu łąk pachnących, ja trzepnąłem zadem o parkową alejkę. Uderzyłem na tyle celnie, że zamiast rozchlapać wiosnę wokół własnego środka ciężkości - poczułem, jak dość nagle rozchlupotała się we mnie. Za czasów Szwejka lewatywy były może mniej subtelne, ale pewnie równie przykre towarzysko.
Następnego roku wiosna zjechała na świat sankami. Pod koniec marca świat skrywał jeszcze śnieg, ale nie przeszkadzało nam to w manifestacji radości na jej przyjście. Postanowiliśmy pokazać zimie, że jej straszliwe chłody już nas nie interesują i uznajemy je za nieistniejące. Nie do końca wiem, dlaczego tylko trójka z nas postanowiła pomysł zanurzenia się w wiosennym jeziorze wprowadzić w życie bardzo nagle. Jak nas Panbóg ulepił, wskoczyliśmy do wody, kiedy zmrok już dawno ogarnął świat. Co ciekawe, o ile nawet śniegi na pomoście wydawały się ulegać naszemu entuzjazmowi, o tyle woda jakby mniej. Z pewnym zdziwieniem przełamywaliśmy nie tylko fale, ale i pewną warstwę lodu, który ścinał cienką warstwą nocną wodę. Mówili nam potem, że wyglądaliśmy jak dzieci tańczące z łabędziami. Nie protestowaliśmy nie tylko przez szczękościsk z zimna, ale i niezbyt spieszyło nam się do przyznania, że ten taniec z obudzonymi rybami był zwykłą walką o przeżycie. Panikowaliśmy tak bardzo, że zapomnieliśmy o tym, że zaraz nie tylko sobie, ale i reszcie tubylców okażemy się w całej, zziębnietej cielesności. Najlepiej na tym wyszła ona, której gęsia skórka spięła skórę tak, że nawet, jeśli w słońcu jej piersi rozmawiałyby sobie z kolanami, w tych warunkach i tak spoglądały w niebo i to na wysokości uszu. Co do mnie, dziedzictwo moich pradziadów odtrąbiło nagły odwrót w rejony z których kilkanaście lat wcześniej zstąpiło na zewnątrz. Co gorsza, w tej sytuacji towarzysko-meteorologicznej, zamiast trąb jerychońskich, odwrót odegrał jakiś piskliwy piccolo. My jednak mieliśmy co na siebie założyć. Trzeci, w szale przygotowań do zanurzenia, zakopał gdzieś w śniegu białe majty, białe skarpety i białą koszulkę. Śmiechom nie byłoby końca, gdyby nie to, że przeszkadzały najpierw ekipie pogotowia w osłuchiwaniu trzech syren, a potem w przełykaniu niezliczonych i płynnych dowodów solidarności tych, którzy na wieści o naszym wyczynie czekali w pobliskiej tawernie. A kilka lat później postanowiliśmy utopić Marzannę. Przedszkolaki potrafią, seniorzy potrafią, wszyscy potrafią. Ale my byliśmy na polonistyce i nie mogliśmy ścierpieć kompromisu topienia byle jak. W procesji przez krakowskie Błonia zanieśliśmy kukłę nad Rudawę. Była godzina dziesiąta rano, a Marzanna rodziła się w wesołości i oparach elementu baśniowego przez noc całą. Znad miasta wywietrzały resztki porannej mgły, ale element baśniowy w nas okazał się bardziej odporny na pory doby. Z nieopisaną radością i równie nieopisanym zabałaganieniem chodzenia, dotarliśmy na Emaus - uliczkę ciągnącą się pod wzgórzem Salwatora, tuż nad rzeczką. Pośród cytatów z Tuwima (“Żołądkową wiosna się zaczyna”) czy Goethego (“Mehr light cola!”), rozpoczęliśmy nurzanie zimy śród fal szumiących. Zaczęliśmy jak łódki brodzić w lodowatej brei, wśród mułu powodzi lądowały kolejne ofiary baśniowego zamroczenia. Utopiliśmy, co się dało pośród pieśni i uniesień. A kiedy oba radiowozy odjeżdżały zapakowane polszczyzną po sufity, na brzegu, sucha jak burzanu ostrowy na stepie, leżała sobie Marzanna. Zima tamtego roku odchodziła na przymusową emeryturę dopiero początkiem maja. |
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. ArchiwumDA SIĘ LUBIĆ?
|