Pierwszy band poskładałem u siebie w pokoju. Zacząłem od perkusji, a ponieważ był PRL, a ja miałem tylko pięć lat, perkusja zrobiona była z garnków poustawianych dnem do góry na wykładzinie, pałki zrobione z drewnianych trzonków do tłuczków do mięsa. Już pierwszy koncert przeszedł do historii z powodu otłuczenia garnków z emalii, skutkiem czego stały się niezdatne do użytku. Ponieważ przez lata miałem zakaz zbliżania się do czegokolwiek, co wydaje z siebie dźwięki, musiałem poczekać, aż wróciłem do marzeń o karierze rockmana.
Jak większość ludzi w moim otoczeniu, grałem na gitarze bez nawet godziny nauki. Po prostu naciągaliśmy rodziców na nieśmiertelną “defilkę”, zakładaliśmy tanie struny i jakimś cudem graliśmy bez obcinania sobie palców i uszu. Perfect, Dżem, Budka Suflera, Lady Pank, Niemen i cała reszta, którą niezależnie od gatunku nazywało się “Polskim rockiem”. Potem doszło nieszczęście zwane poezją śpiewaną, przez co do dziś nie jestem w stanie spokojnie słuchać niczego, co ma się blisko do łysych śpiewaczek i innych wrzosowisk. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim ogłosiłem, że gram na perkusji, co było bębniącym kłamstwem. Jedyne moje granie było wymachiwaniem w powietrzu pałkami do koncertów Phila Collinsa, Status Quo i kaset Led Zeppelin. Nie wiem, czy z desperacji, czy może z naiwności, kiedy powstawała pierwsza kapela rockowa w moim liceum - zawołali mnie, żebym dołączył jako perkusista. Na pierwszej próbie nie mieliśmy jeszcze sprzętu, więc zbudowałem perkusję z pudeł i rozpiętych arkuszy papieru w ramach zaawansowanych talerzy. Potem znaleźliśmy stare polskie bębny Pol-Muza. Tak naprawdę wyszarpaliśmy kurom spod kuprów, bo do tom-tomów niosły jajka. Zaczęły się regularne próby i pierwsze koncerty kapeli Fidley Foodle Face (o ile tak to się pisało). Świetni gitarzyści, sześcioakordowy klawiszowiec, wokalista trochę bez słuchu, ale z charyzmą (według jego opinii), no i sekcja - Jimmy na basie i ja na bębnach. Rzecz oczywista: żaden późniejszy band, bluesowy, jazzowy czy inny, nie dawał tylu przeżyć. Trochę jak z pierwszym razem, tyle, że ten był z paroma facetami w sali 17 na drugim piętrze. Z czasem zachciało mi się grać na czym tylko się da. I w te sposób na niczym grać nie umiem, ale lubię. Niestety - jedno drugiemu nie przeszkadza. Nie będę się tu rozpisywać o marzeniach muzycznych, ale tego rozdziału również nie zamykam. Pomyślałem tylko, że utrwalę tu kilka inspiracji, które od dawna lub nie tak dawna budują moją wyobraźnię i nastroje muzyczne. To nie żadna lista żelazna, ale impresje na dziś. Tego mógłbym słuchać w drodze do studia, jeśli jechałbym tam jako perkusista, wokalista (najmniej prawdopodobne!) lub inny grajek. Czego zatem słuchałby, jako...
|
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. ArchiwumDA SIĘ LUBIĆ?
|