Poznałem go siedemnaście lat temu. Poznaliśmy się zaraz potem. Tak, tak, to jest różnica, czy kogoś poznajesz, czy z kimś się poznajesz. Zaczęliśmy czytać i pytać o wiarę - wokół tego zaczęła się nasza znajomość i wokół tego do dziś stawia pytania. Tych pytań jest tyle, że nie ma nawet sensu ich spisywać, zwłaszcza, że z czasem przerodziły się w kilkunastoletnią rozmowę. Raz ciągła, raz przerywaną. A rozmowy prawdziwej spisać się nie da, jeśli się ją zna. Można zapisać słowa, można opisać wrażenia. Ale kto był w rozmowie zawsze będzie wiedzieć, że to nie to.
Spotkaliśmy się dziś po półtora roku. Kiedy mieszkałem jeszcze t a m, nie musieliśmy się umawiać, bo ciągle w tym spotkaniu tkwiliśmy. W rozmowach, w pracy nad książką, spotkaniami z innymi, domami, rodzinami i whisky przy wieczornych wiadomościach, żeby łatwiej je przełknąć. Teraz, kiedy mieszkam t u, nie będę tym, kim być miałem być - asystentem na katedrze i w jakimś sensie kontynuatorem naszych wspólnych pytań. On uczył mnie stawiać znaki zapytania na marginesach lektur, ja - być może - uczyłem go, jak podchodzić bliżej krawędzi stron. A kiedy siedzieliśmy sobie dziś na kawie, po raz kolejny zrozumiałem, że być może to nie spotkanie poprzedza rozmowę, ale rozmowa rodzi prawdziwe spotkanie. Takie, w którym nawet, jeśli rozmowa gaśnie - ono nie ustaje. A nie ustaje, bo nawet na odległość nosi się w sobie przeszłe rozmowy i stęsknioną otwartość za następnymi. Spotkanie, którego nie rozcina czas. To, co wydarza się w spotkaniu prywatnie - zostaje między tymi dwoma facetami, niby oddalonymi czterdziestoma wiosnami, ale przybliżonymi fascynacjami i troskami. Ale jest też coś, co można opowiedzieć na zewnątrz, co nie należy tylko do zamkniętego w uścisku dłoni oswojenia. To świat, który w tym samym czasie chcą rozumieć i opisywać. A że rozmowę rozpoczęliśmy od pytań o wiarę, to i dziś one powróciły. O sens wiary. Nie tylko tej religijnej, ale wiary w ogóle. I dziś znów zrozumiałem tę prostą rzecz, którą noszę w sobie - między innymi dzięki niemu: że jeśli rozmowa ma mieć szansę trwać i przerodzić się w spotkanie, trzeba w nią wpuścić powietrze, żeby miała oddech i przestrzeń do poruszeń. Tym powietrzem będą różne rzeczy w różnych rozmowach i ono zawsze będzie choć trochę spoza pytania o konkretne sprawy. Będzie je podważać, żeby zobaczyć, czy jest pod nim grunt na dialog, czy tylko beton do zderzenia dwóch zdań. Będzie szukać metafor, skojarzeń i zaprzeczeń. Będzie szukać miejsca nie tylko na odpowiedzi, ale przede wszystkim na możliwość przesuwania granic zgody i wzajemnego porozumienia W rozmowie o wierze tym powietrzem jest wątpienie, które pozwala wierzącemu i niewierzącemu odnaleźć grunt i nie roztrzaskiwać pytań o stalowe przekonania. Stary Tag z “Austerii” Stryjkowskiego mówił: “Nie musi się wierzyć, ale jeśli można trochę wątpić w Boga, to już dobrze”. Obaj trochę wątpimy, z tym, że on bardziej wierzy w tym wątpieniu, ja bardziej nie wierzę. Wątpienie ratuje nas przed odwracaniem twarzy od siebie w poczuciu, że nie ma nic wspólnego poza różnicą. Tischner mówił “myślenie, jak miłość, pozwala być”. Być może nie jest dalekie od prawdy i to, że wątpienie pozwala trwać we w s p ó l n o c i e różnic. W spotkaniu, które woli tę wspólnotę od walki o absolutną rację. |
Blog 40/40Kryzys wieku średniego zacząłem mając siedem lat, żeby mieć już z głowy to zamieszanie. ArchiwumDA SIĘ LUBIĆ?
|